Ten wpis powstaje długo po naszym pobycie na Krecie, jednak fajnie tak cofnąć się wspomnieniami w czasie i przypomnieć naszą podróż… poślubną 🙂 Dokładnie – cofamy się do września 2016.
Dokładnie tak i… dosłownie poślubną.
Otóż, nie pragnęliśmy hucznego wesela (zresztą na takie nas nie było stać, a nie chcieliśmy pakować się w kredyty), pragnęliśmy za to, aby ten dzień był dla nas wyjątkowy. Po skromnej uroczystości w gronie najbliższej Rodziny zjedliśmy wspólnie obiad, wznieśliśmy toast, a następnie – uprzednio wręczywszy Rodzicom „Pana Tadeusza” do „poczytania” – ruszyliśmy na spotkanie z przygodą!
Wraz ze świadkami pojechaliśmy na wrocławskie lotnisko, skąd polecieliśmy na Kretę. W ślubnych strojach (doprowadzając tym samym do szału kontrolę lotniskową, ponieważ fryzura moja oraz świadkowej powodowała bezlitosne brzęczenie bramki), z zapasem rumu ze strefy, wkroczyliśmy do metalowego ptaka. My mieliśmy w planie zostać na Krecie tydzień, świadkowie – weekend.
Oczywiście o toastach za wkroczenie „na nową drogę życia” opowiadać nie będę :), natomiast z radością opiszę nasz pobyt od strony turystycznej w kilku punktach:
- Balos – jedna z najpiękniejszych plaż, jakie widziałam
- Elafonisi – czy różowa plaża jest naprawdę różowa?
- Wąwóz Samaria – jak nie zostać „uwięzionym” na noc?
- Chania – mała Wenecja?
Nie wiem, dlaczego akurat na wpis o Krecie zabrakło mi do tej pory czasu. Pragnąc jednak pozytywnie wykorzystać czas pandemii, postanowiłam uzupełnić braki blogowe.
Pozostańcie z nami, wpisy będę sukcesywnie dodawać w ciągu najbliższych dni.
Podobne wpisy
Kreta – sentymentalna podróż z uśmiechem
Przeprowadzka na Maltę – formalności
Gozo w jeden dzień – co warto zobaczyć?