Dzisiaj trochę inaczej o Meksyku… A właściwie to zupełnie inaczej.
Do tej pory opisywałam piękne plaże, mnóstwo atrakcji turystycznych, było trochę o starożytnym mieście Majów. Nie było natomiast prawie w ogóle wzmianki o codziennym życiu mieszkańców tego (w gruncie rzeczy) ubogiego kraju. I o tym właśnie będzie dzisiejszy wpis.
Samo miasto Cancun (w języku Majów nazwa oznacza „gniazdo węży”) powstało jako projekt Narodowego Funduszu Rozwoju Turystyki. Jego budowę rozpoczęto w roku 1970 i wtedy „miasto” liczyło trzech mieszkańców. Sami widzicie więc, że historia miasta jest krótka i celem jego budowy był rozwój turystyki w tym regionie. Projekt okazał się strzałem w dziesiątkę. Piękne dżungle, usytuowanie na wybrzeżu turkusowych wód Morza Karaibskiego, luksusowe hotele i tętniące życiem miasto (które obecnie liczy ponad 700 000 mieszkańców), oferujące niezliczoną liczbę atrakcji turystycznych, przyciągają rocznie miliony turystów.
Czy tak jednak wygląda prawdziwe, codzienne życie rdzennych mieszkańców Meksyku? Pokusiłabym się o stwierdzenie, że takie życie większość z nich może oglądać jedynie z daleka. Nie mogę nawet powiedzieć, że w telewizji, ponieważ spora część ludności telewizora nawet nie posiada.
Jak więc żyją i dlaczego? Może wywodzi się to po prostu ze sposobu życia majańskich pradziadów, którzy zamieszkiwali leśne tereny budując w nich chatki z drewnianych konarów? Fakt jest niemniej taki, że bogate, pięknie zagospodarowane pod turystykę obszary miejskie sąsiadują z ubogimi wioskami, gdzie ludzie żyją bez elektryczności i bieżącej wody.
Oczywiście postanowiłam sprawdzić, jak takie życie wygląda. Bardzo pomógł mi w tym Ismael. Ismaela poznaliśmy tuż po przyjeździe do Meksyku w jednym z lokalnych sklepów. Jako, że mówił płynnie po angielsku, stał się naszym codziennym doradcą i opowiadaczem. Oczywiście podzieliłam się z nim moim planem odwiedzin tradycyjnej meksykańskiej wioski. Wyraziłam jednocześnie swoje obawy: „Czy nie zostaniemy odebrani przez tutejszych jako intruzi? Czy istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że pozwolą nam zobaczyć chatkę od środka?”.
Ismael potwierdził moje obawy i zaproponował pomoc. Jako, że posiadał rodzinę mieszkającą w takiej wiosce w lesie, zaproponował nam wspólne odwiedziny. Ucieszyliśmy się niezmiernie tym bardziej, że korzyść była obopólna – my zobaczymy wioskę, a Ismael rodzinę (ponieważ był niezmotoryzowany, taka wyprawa zajmowała mu sporo czasu).
Umówiliśmy się następnego dnia o 9:00 rano. Ismael przybył punktualnie wraz z żoną i synkiem. Pojechaliśmy naszym wypożyczonym micrusem. Po opuszczeniu granicy Cancun skręciliśmy w drogę wiodącą przez las. Kilka kilometrów całkiem przyzwoitą drogą asfaltową i skręciliśmy w dosyć wąską, już mniej ładną, jednakże gdzieniegdzie pokrytą asfaltem dróżkę. Kolejnych kilka kilometrów i Ismael poprosił o zatrzymanie się na poboczu. Rozejrzałam się dookoła, ale wioski żadnej nie dostrzegłam. Nagle wybiegły do nas dwa przyjaźnie nastawione niewielkie pieski, które radośnie zaczęły witać Ismaela. Podążyliśmy za nim i pieskami wgłąb lasu i nagle oczom naszym ukazały się malutkie chatki, z cementową podmurówką, ścianami z drewnianych pieńków i gałęziami na dachu. Z chatki wyłoniła się starowinka, która z uśmiechem na swej pomarszczonej twarzy nas powitała. To była teściowa Ismaela. Cudowna kobieta, z którą niestety nie było nam dane swobodnie porozmawiać bez tłumacza, ponieważ posługiwała się jedynie językiem majańskim.
Zaprosiła nas do środka chatki, gdzie siedziało więcej osób zgromadzonych wokół rozgrzanego, ręcznie zrobionego kamiennego „grilla” (czyli cztery kamienie, na których opierała się blacha, a pod nią tlił się ogień), na którym piekły się placki z mąki kukurydzianej i wody. Mieszkańcy jedli je z pokrojonym w plastry awokado zerwanym prosto z drzewa.
Cała chatka składała się z dwóch izdebek. Jedna służyła za kuchnię, druga za salon i jednocześnie sypialnię.
Kuchnia oczywiście w niczym nie przypominała najbardziej nawet ubogiej współczesnej kuchni. nie było w niej zlewozmywaka czy kuchenki. Rolę zlewozmywaka pełniła miska wypełniona wodą ze studni. „Woda nie nadaje się do picia, służy jedynie do umycia naczyń, prania i kąpieli. Po wodę pitną mieszkańcy chodzą do sklepu w mieście oddalonym o kilka kilometrów” – opowiadał nam Ismael. Rolę kuchenki pełnił zaś wspomniany wcześniej grill.
Sypialnia – na wyposażeniu nie było nawet pół łóżka. Mieszkańcy śpią w hamakach. „Bo lubią, bo tak im wygodnie, bo tak spali od pokoleń” – ubiega nasze pytania Ismael.
Łazienka? Nie ma takowej. Załatwiają się do wychodka, a kąpią w balii wypełnionej wodą ze studni.
Nie ma elektryczności. Żyje się zgodnie z rytmem natury. Wstaje o wschodzie słońca i zasypia wraz z nim. Przed domkiem biegają kurki, króliki. Są więc jajka i mięso. I przepyszne owoce prosto z drzewa. Oczywiście dostaliśmy awokado, które smakuje zupełnie inaczej niż u nas, oraz garść trawy cytrynowej, z której ugotowaliśmy sobie herbatę. Przepyszna!
Drugi domek, do którego również zostaliśmy zaproszeni, był nieco bardziej ucywilizowany. Nieco oznaczało jedynie ścianki z cegieł oraz normalne łóżeczko dla dziecka z moskitierą.
Mieszkańcy chodzą do pracy, dzieci do szkoły, więc nie są analfabetami. Trasa, którą należy codziennie pokonać, aby dostać się do najbliższego miasta, jest długa. Najpierw ok 30-40 minut spaceru do głównej drogi, skąd dopiero można złapać autobus.
Dlaczego więc nie chcą się wyprowadzić z lasu? Ismael odpowiada: „Bo kochają tak żyć. Bo tutaj jest ich miejsce. Miasto jest dla nich zbyt tłoczne, hałaśliwe, mieszkania w blokach ciasne. Wiele razy proponowaliśmy mamie czy siostrze przeprowadzkę, lecz za każdym razem spotkaliśmy się z ich odmową. Mama ma 81 lat i powiedziała, że całe życie spędziła w lesie i tutaj umrze. Czasami zachodzi konieczność zabrania jej na kilka godzin do miasta, do lekarza. Wtedy, po powrocie oddycha głęboko i mówi, że tylko tutaj czuje, że żyje. Siostra z kolei woli codziennie dojeżdżać do pracy i wracać do swojej małej leśnej przystani niż zamieszkać w mieście, choćby małym. Mówi, że tam jest za dużo murów, samochodów, że tam się czuje zmęczona.”
Oczywiście są tacy, którzy kończą szkoły, znajdują pracę i się wyprowadzają. Jednak wiele rodzin żyje wciąż tak, jakby zapomnieli, że świat ruszył do przodu. Pomijając nawet starsze pokolenie, które nie umiałoby się przestawić na życie miejskie, w takich warunkach, z własnego wyboru, żyje wiele młodych rodzin.
A co z tymi, którzy jednak przeprowadzili się do miasta? Jak się żyje w Meksyku? Są w Cancun bogate dzielnice, jednak wystarczy wybrać się na obrzeża miasta, by zobaczyć ubogie osiedla z chatkami przypominającymi altanki lub garaże.
Warto usiąść po takiej wyprawie i pozwolić sobie na refleksje. Mi na myśl nasuwa się stwierdzenie, że turystyczny raj jest tylko otoczką, a wewnątrz tego, niezaprzeczalnie pięknego państwa, kryje się bieda prawdziwych mieszkańców. Dlatego udając się tam warto zobaczyć również tę drugą stronę, która bardziej zostaje w pamięci. Kiedy teraz wspominam moją podróż do Meksyku, moje pierwsze wspomnienie to nie jest turkusowa woda, nie jest rejs statkiem, nie jest nawet Chichen Itza, tylko majańska babcia wypiekająca kukurydziane placki na kamiennym grillu.
Podobne wpisy
Jungle Tour – wspaniała zabawa i niezapomniane wrażenia!
Chichén Itzá – śladami Majów do jednego z siedmiu nowych cudów świata
Xel-Ha – przepiękny park rozrywki dla każdego