... ... Coron, skutery, island hopping i Pass Island – Podróżować to żyć
27 września, 2024

Podróżować to żyć

Mój blog o podróżowaniu.

El Nido, Filipiny

El Nido, Filipiny

Coron, skutery, island hopping i Pass Island

Z El Nido ruszyliśmy w stronę Coron. Ahoj przygodo!

Jak dostać się z El Nido do Coron:

  1. Szybki prom. Koszt 1760 peso za osobę (około 135 PLN). Do ceny biletu dochodzi 20 peso opłaty „terminalowej”. Bilety najlepiej kupować w biurze turystycznym na miejscu z kilkudniowym wyprzedzeniem (aby na pewno były miejsca – to dość popularna turystycznie trasa). Jeśli obawiacie się o dostępność miejsc, można rezerwacji dokonać online: https://12go.asia
    Trasę obsługuje dwóch operatorów: Montenegro i Phimal.
  2. Powolny prom. Transport odbywa się tradycyjnymi, drewnianymi łodziami nazywanymi bangka i, w zależności od warunków atmosferycznych, może trwać od 5 do nawet 9 godzin. Koszt to 1400 peso (około 108 PLN) plus 20 peso opłaty terminalowej. W cenę wliczony jest posiłek. Rezerwacji można dokonać w biurach na miejscu.
  3. Samolot. To zdecydowanie najszybsza, ale też najdroższa opcja. Loty pomiędzy El Nido a Coron obsługiwane są przez lokalne linie lotnicze AirSwift, a koszt takiej podróży oscyluje na chwilę obecną pomiędzy 3400-4200 peso (260-310 PLN). Aktualne ceny można sprawdzić bezpośrednio na stronie operatora: https://air-swift.com. Czas podróży to około 40 minut.

My zdecydowaliśmy się na opcję numer 1, czyli tzw. „fast ferry”, aby nie tracić czasu na łodzi. Samolot zdecydowanie wykraczał poza nasze możliwości finansowe. Szybki prom miał płynąć około 4 godzin… płynął prawie 5. Ten wynik i tak był zadowalający w porównaniu do normalnego promu, który tę trasę pokonuje ponoć nawet w 9 godzin.
Warunki znośne, można było nawet wyjść na zewnątrz.

Samo Coron spodobało mi się chyba bardziej niż El Nido. Wg mnie Coron wydawało się być takie bardziej „filipińskie”, swojskie, a nie zrobione tylko i wyłącznie pod turystów.

Nasz pobyt w Coron miał trwać pełne 3 dni, nie licząc dnia podróży z El Nido. Dzień po przybyciu spędziliśmy na miejscu, podziwiając zachód słońca znad zatoki.

Pozostałe dni podzieliliśmy następująco:

Dzień 1: na skuterkach

Dzień 2: Island hopping: Coron Utimate Tour

Dzień 3: Rejs na Pass Island, snorkeling na rafie oraz… konsumpcja baluta.

Wszystkie 3 punkty opisałam po kolei, najpierw jednak wspomnę o naszym zakwaterowaniu.

Zakwaterowanie:

Spaliśmy w Fat Monkey Hostel

Koszt: 540 peso (około 42 PLN) za osobę za dobę, ze śniadaniem. Drewniane domki usytuowane w uroczym ogrodzie z hamakami. Idealne miejsce dla tych, którzy chcą wypocząć z dala od codziennego zgiełku i… telefonów! Dokładnie tak – miejsce bez zasięgu telefonicznego, więc nie dla każdego 🙂

DZIEŃ 1 spędziliśmy na SKUTERKACH.

Koszt wynajęcia skuterka na jeden dzień do 500 peso (około 38 PLN). Sama podróż mega fajna, polecam zdecydowanie każdemu, kto chce się wyrwać lądem poza miasto i zobaczyć coś innego niż tylko popularne island hopping. Postanowiliśmy zobaczyć jak najwięcej z mapki poniżej:

Busuanga Island - mapa

Podczas naszej podróży odwiedziliśmy Kingfisher Park – idealne miejsce, by się wyciszyć i poobcować z naturą:

… zjechaliśmy drogą do ślicznego kościółka na wzgórzu, z którego rozciągał się niesamowity widok na okolicę (od tej soczystej zieleni aż zwariowały – pozytywnie – moje oczy) oraz odwiedziliśmy niewielką, rodzinną stadninę koni.

Kolejno skręciliśmy do wodospadu Concepcion, gdzie miałam niesamowitą przyjemność popływać z bardzo uśmiechniętymi i przyjaznymi Filipinkami.

Rozmowa z jedną z nich:

Ona: Skąd jesteś?

Ja: Z Polski.

Ona: Myśli…

Ja: To w Europie.

Ona: To bardzo daleko. Dlaczego tu przyjechałaś?

Ja: Bo słyszałam, że jest pięknie. I tak naprawdę jest.

Ona: Tak, my tu żyjemy w zgodzie z naturą, biegamy po lesie, robimy pranie w rzece i kąpiemy się w wodospadzie. I jest pięknie, i jesteśmy tutaj szczęśliwi.

Jaki z tego morał? Czy my gonimy za bardzo za dobrami materialnymi? Czy nie powinniśmy cofnąć się o kilkadziesiąt lat, kochać i pielęgnować to, co dała nam Matka Natura? To oczywiście jest wątek na inny wpis, ale ta króciutka rozmowa z dziewczynką dała mi do myślenia…

Nieco zamyśleni jechaliśmy dalej. Mijaliśmy pola ryżowe, zostaliśmy zaproszeni przez filipińską rodzinę do ich domku, skąd rozciągał się niesamowity widok na skąpane w morzu, bezludne wysepki. Nie, nie chcieli od nas kompletnie nic, poza uśmiechem!

Jechaliśmy lepszymi drogami… nieco gorszymi… oraz tymi całkiem byle jakimi.

Zjedliśmy wspaniały obiad w przydrożnej knajpce u uroczej Filipinki i jej Mamy.

Zupełnie niechcący pomoczyliśmy (a właściwie to Michał pomoczył 🙂 buty w strumyku, pomogliśmy kurzej Mamie wyciągnąć z rowu melioracyjnego zagubionego kurczaka, pobawiliśmy się z psami…

… wykąpaliśmy w wodzie tak ciepłej, że aż zrobiło się nam bardziej gorąco niż przed kąpielą (dla zainteresowanych – to plaża Ocam Ocam) i pomarzyliśmy o zamieszkaniu w domku na drzewie.

Dzień zleciał nie wiadomo kiedy i trzeba było wracać, aby kolejnego dnia w pełni sił i energii wyruszyć na popularny island hopping.

DZIEŃ 2: ISLAND HOPPING

Jest wiele rodzajów tras i – w przeciwieństwie do El Nido różne biura turystyczne maja różne ceny.

My zdecydowaliśmy się na  Coron Ultimate Tour – trasa wydawała się najciekawsza i oferowała najwięcej miejsc do zobaczenia. Tak jak w przypadku El Nido, uważam, że warto wybrać się choć na jedną taką wycieczkę.

Okoliczne wysepki kryją w sobie naprawdę urokliwe zakątki, a dostać się tam można tylko i wyłącznie łodzią – na zdjęciach akurat trasa na Kayangan Lake i samo jezioro.

Podczas wycieczki jest możliwość kilkakrotnego popływania w lagunach, które kolorem wody wabią, kuszą i… no nie da się tego opisać słowami – to trzeba zobaczyć, doświadczyć.

Podczas rejsu serwowany był posiłek na zasadzie szwedzkiego stołu (kawałki kurczaka, kawałki wieprzowiny, ryba, warzywa, owoce), choć – moim zdaniem – podczas rejsu w El Nido jedzenie było smaczniejsze. Nie ukrywam jednak, że w takich okolicznościach przyrody oraz na świeżym powietrzu wszystko smakuje niesamowicie.

Ogólnie: rejs bardzo polecam, choć nie mam porównania do innych z oferty. Nie mieliśmy możliwości ani czasowych, ani finansowych, by przetestować kilka innych. Do Coron wróciliśmy po godzinie 17:00 – zmęczeni, ale szczęśliwi i już gotowi na wyzwania kolejnego dnia.

DZIEŃ 3: Rejs na PASS ISLAND

Miała to być leniwa opcja – ot, spędzenie dnia na rajskiej plaży. Wycieczka zorganizowana przez Agatę i Fabiana z MiniMax Travel.

Trasa łodzią z portu w Coron trwa około 2 godzin. Poniżej usytuowanie Pass Island na mapie.

Koszt rejsu to 1050 peso (około 80 PLN) za osobę z posiłkiem w cenie. Dodam, że jedzenie na wszystkich wycieczkach jest podobne – szwedzki stół, mięso w sosie własnym (kurczak i wieprzowina), ryba, warzywa, owoce. O rejsy należy pytać w lokalnych biurach na miejscu.

Do ceny biletu doszła (zgodnie z życzeniem grupy) dopłata za snorkeling na rafie koralowej – ponoć najpiękniejszej w okolicy (50 peso za zboczenie z kursu i 100 peso za wstęp na rafę). 100 peso płacili tylko ci, którzy snurkowali.

Czy warto? Rafa piękna, choć nie miałam okazji, by dokładnie się przyglądać podczas całej trasy, ponieważ „walczyłam o życie”. A tak na serio… cała akcja była nieco dziwna. Statek podpłynął pod rafę, załoga zezwoliła na skok do wody, po czym pożegnała się z nami. Mieliśmy samodzielnie przepłynąć przez rafę – dystans (wiem, że woda przekłamuje) na moje oko – około 500-700 metrów. Niby niewiele, jednak prądy były tak silne, że trasa wydawała mi się trwać wieczność, a sił zabrakło mi już chyba w połowie. Doświadczenie niezmiernie ciekawe, szkoda że z rafy pamiętam niewiele 🙂 To zrozumiałe, że statek na rafę nie wpłynie, jednak cała akcja z „porzuceniem nas” (bez przewodnika/ ratownika/ prowadzącego – no jak zwał, tak zwał) wydawała mi się lekko nieodpowiedzialna ze strony załogi – a co, gdyby nagle ktoś zaczął się topić lub został ściągnięty przez prąd w siną dal? Hmm… Miał ktoś podobne doświadczenie na Filipinach lub gdziekolwiek indziej? Piszcie w komentarzach.

Tymczasem… wracając do Pass Island – miejsce naprawdę sielskie. Taki mały raj na ziemi.

Złoty piasek, kilka stateczków zacumowanych u wybrzeża… Nie jest to miejsce totalnie pozbawione turystów, jednak nie ma ich aż tylu, by poczuć tę wszechobecną komercję. Można naprawdę w spokoju wypocząć.

Gdybym miała możliwość być tam jeszcze raz, spędziłabym noc w uroczych bungalowach 🙂 Koszt to 1250 peso (około 96 PLN) za osobę za dobę. Żałuję, że nie miałam okazji zobaczyć zachodu i wschodu słońca z tej rajskiej wyspy oraz pospacerować w momencie, kiedy wszyscy już odpłyną… Gdyby ktoś był zainteresowany zakwaterowaniem na Pass Island, to informuję, że mają stronę na Fb: https://www.facebook.com/passisland/

Niby miało być leżakowanie, jednak mnie oczywiście poniosło na spacer.

Całą wyspę da się obejść w pół godziny. No, może w godzinę z robieniem zdjęć.

Balut – moje wyzwanie

Na tej też wyspie spełniłam moje kulinarne wyzwanie, czyli zjadłam… BALUTA. Balut to gotowane jajko z uformowanym już kaczym zarodkiem. Je się je w całości, wraz z kostkami, dzióbkiem… Brzmi okropnie, a tak naprawdę smakuje jak zwykłe jajko. Jest to narodowy przysmak, choć… nie wiem, czy miałabym ochotę spróbować tego przysmaku raz jeszcze. Nie ze względu na walory smakowe, ponieważ – jak już wspomniałam – nie smakuje źle, tylko ze względu na świadomość. Zawsze muszę spróbować, w miarę możliwości, wszystkiego, co lokalne. Chciałam, spróbowałam, i tyle.

Co warto jeszcze zrobić w Coron? Na pewno warto wdrapać się na Krzyż (Mt. Tapyas). Prowadzi na niego 700 schodów.

Ze wzgórza rozciąga się widok na przepiękną panoramę Coron. Ponoć najlepiej wdrapać się tam o zachodzie słońca. My pokonaliśmy tę trasę niestety po zmroku, ponieważ nigdy nie zdążyliśmy wrócić do Coron przed zachodem. Mimo wszystko uważam, że warto było, ponieważ nawet nocna panorama była urzekająca, a szklaneczka lokalnego rumu skonsumowana na wzgórzu smakowała… nieziemsko 🙂