Święta, święta i po świętach… Ci, co przygotowywali się do nich kilka tygodni pewnie teraz mówią: i po co mi było tyle przygotowań, kiedy te dwa dni minęły jak jedna chwila?
My nie przygotowywaliśmy prawie nic. No, poza rezerwacją hostelu w górach (w tym miejscu baaaardzo chciałabym polecić YHA Snowdon Pen-y-Pass) w miejscowości Llanberis w Walii.
Jak wspominałam wcześniej, te święta miały z założenia być inne. Przede wszystkim oddalone od wszędobylskiej komercji o kilkadziesiąt kilometrów. Nie kupiliśmy choinki z migającym tysiącem światełek i nie wydaliśmy fortuny na prezenty. Nie kupiliśmy babci dziesiątej pary skarpetek ani tacie siódmej wody po goleniu. Zatankowaliśmy za to samochód i pojechaliśmy w góry.
Wigilijne popołudnie spędziliśmy spacerując górskimi ścieżkami. Tak po prostu, bez celu. Święta to święta, więc nie należy się nigdzie spieszyć.
Chłonęliśmy po prostu górskie, lekko mroźne powietrze i witaliśmy się szczerym uśmiechem z innymi turystami, których w sumie… było jak na lekarstwo.
Później była skromna wigilijna kolacja podgrzana na podręcznej kuchence gazowej i zwyczajne rozmowy do późnej nocy w hostelowym pokoju.
Rano, dla kontrastu, pojechaliśmy przywitać się z morzem, no i pożegnać zarazem, bo już trzeba było wracać do szarej codzienności.
Taki dwudniowy zaledwie wypad, ale bardziej świąteczny niż niejeden spędzony przy wigilijnym stole. Można by pomyśleć: jeden z wielu szybkich wyjazdów… Ale nie! Ten był inny, ponieważ w tej górskiej głuszy wszędzie było czuć święta. Może właśnie dlatego, że nie było tam nawet telefonicznego zasięgu… Nie było internetu, więc zajęliśmy się tylko sobą. Bardziej te święta odczuć się dało także jako brak tłumów, puste szlaki, sączące się w radiu piosenki (to nic, że „Last Christmas” puszczali co 10 minut), no i ten uśmiech obcych ludzi, którzy tego dnia w końcu nigdzie się nie spieszyli. A może z dala od wielkich miast właśnie na codzień żyją tak jak my tylko od święta? To jest właśnie taka poświąteczna dygresja, z którą wkroczę w Nowy Rok.
A ten już niedługo i będzie bardziej komercyjnie, bo tym razem spa w Derby Breadsall Priory Marriott Hotel & Country Club 🙂 Całe dwa dni relaksu dla ciała i duszy!
P.S. Chyba czas się pakować, więc szampańskiej zabawy i szczęśliwego Nowego Roku dla Wszystkich – i tych, co mnie czytają i tych, co wpadli tu przypadkiem 🙂
Podobne wpisy
Odkrywając Sofię – co warto zobaczyć w stolicy Bułgarii?
Rejs: Ateny – Rodos – Kusadasi – Santorini
Portugalska produkcja z korka, czyli od Dom Perignon po torebki i kapcie