... ... Z cyklu: „Z przyczepą po Europie” – Aberdaron (Walia) – Podróżować to żyć
2 lutego, 2024

Podróżować to żyć

Mój blog o podróżowaniu.

Z cyklu: „Z przyczepą po Europie” – Aberdaron (Walia)

Aberdaron to miejsce idealne na chociażby kilkudniowy wypad z dala od zgiełku i tłumów przepychających się turystów. Oczywiście pod warunkiem, że przebywasz aktualnie w Wielkiej Brytanii. To odcięte od zgiełku miejsce znajduje się bowiem w dość daleko na zachód wysuniętym krańcu deszczowej Walii. My postanowiliśmy wybrać się tam w pewien, zdawałoby się, słoneczny piątek i pozostać do soboty. Pogoda cudowna jak na brytyjskie warunki (czyli nie pada!), dość już zimno, ale kto by się tym przejmował? Wszak w Polsce zimniej, więc nie przesadzajmy 🙂

Wyruszyliśmy z przyczepą oczyma wyobraźni widząc te wzgórza nad morzem, gdzie mieliśmy spędzić noc wykorzystując do tego nasz domek na kółkach… Wyobraźnia nas nie zawiodła, droga stawała się coraz węższa, zabudowań coraz mniej… w końcu upragniony odpoczynek pośród zielonych łąk!

Po drodze minęliśmy sklep niczym z PRLu, co tylko umocniło nas w przekonaniu, że ten wieczór zapowiada się wspaniale.

Noc postanowiliśmy spędzić na polu kempingowym. Wszechwiedzące google wskazało miejsce położone blisko wybrzeża, a zarazem daleko od cywilizacji – idealne na wypoczynek.

Osobiście polecam: Mynydd Mawr Camp Site Aberdaron. Uwaga: prysznic jest na 50 pensowe monety, przy czym… woda leci przez jakieś 5 minut, potem trzeba doładować ponownie. Lepiej więc zaopatrzyć się w kilka monet, gdyż ja zostałam z głupią miną i pianą na głowie pozostawiona sama sobie, podczas gdy woda przestała lecieć… To taki jedyny mankament.

Zajechaliśmy, rozgościliśmy się i… zaczęło padać! Trudno, trzeba i tak wybrać się na spacer. A okolica jest przepiękna! Nawet dość niewygodna mrzawka nie zdołała zepsuć nam nastrojów.

Było wietrznie, było zimno. Zacinające w twarz miniaturowe krople deszczu zdawały się kąsać niczym niewidzialne komary, ale to nie było istotne. To miejsce było jakby… zupełnie oderwane od rzeczywistości. Może to wynik nieciekawej pogody, ale byliśmy tam niemal sami. No… prawie 🙂 Były też owce z jedną czarną w ich stadzie!

Niesione silnym wiatrem fale rozbijały się o nadbrzeżne skały, a świst podmuchów zdawał się grać tajemną melodię w naszych uszach.

Zastanawiałam się, jak piękne musi być to miejsce w świetle słońca, kiedy ta dość i tak błękitna woda zaczyna migotać złotymi refleksami…

Po dość długim, jak na warunki pogodowe, nadmorskim spacerze, zmarznięci wróciliśmy do naszej przyczepki.

Pomimo zimna, była to udana wyprawa. Tak jak planowaliśmy – odetchnęliśmy z dala od cywilizacji, nawdychaliśmy się (aż nadto) nadmorskiej bryzy, przewietrzyliśmy umysły.

Zdecydowanie polecam! Wprawdzie walijskiej pogody nie da się przewidzieć, ale to miejsce ma swój urok nawet w razie niepogody. Walię po prostu trzeba pokochać z jej anomaliami, o czym przekonaliśmy się już nie pierwszy raz…