... ... Pierwsze wrażenia, czyli trasa Manchester – Doha – Colombo – Mount Lavinia – Podróżować to żyć
2 lutego, 2024

Podróżować to żyć

Mój blog o podróżowaniu.

Pierwsze wrażenia, czyli trasa Manchester – Doha – Colombo – Mount Lavinia

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Podróż na przełomie stycznia i lutego 2016. Nasza pierwsza przygoda z Qatar Airways. Pierwsza przygoda i całkiem pozytywne wrażenia. Czyli dość dobry stosunek jakości do ceny biletów.

Qatar Airways

Uśmiechnięte stewardesy podałyby nam gwiazdkę z nieba, gdyby tylko miały. Zamiast tego dostaliśmy bardzo przydatny, aczkolwiek śmieszny zestaw: opaska na oczy (aby można było spać spokojnie – tak na marginesie to był nocny lot), zatyczki do uszu, szczoteczka i jednorazowa pasta do zębów i… skarpetki 🙂

Qatar Airways

Oprócz tego kocyk i poduszka już czekały na naszych siedzeniach. Fotele się trochę rozkładają, więc ułożyliśmy się wygodnie i odpaliliśmy film z komputera (oczywiście można pooglądać ich repertuar, nawet jest spory wybór, ale my wcześniej przygotowaliśmy kilka filmów, których nigdy nie mieliśmy czasu obejrzeć, a teraz nadarzyła się okazja). Można też skorzystać z wi-fi na terenie samolotu, odpłatnego oczywiście.

Qatar Airways

Po około 1,5 godziny przemiłe stewardesy przyniosły kolację. Do wyboru: kurczak z ryżem, wołowina z ziemniaczkami lub danie wegetariańskie. Nawet smaczne. Zjedliśmy, wypiliśmy piwko (również wliczone w cenę posiłku) i poszliśmy spać. Obudziliśmy się tuż przed lądowaniem w Doha.

Pilot bardzo gładko sprowadził samolot na ziemię. W Doha mieliśmy niecałe 3 godziny czasu. Pracownik lotniska przywitał nas serdecznie i pokierował ruchem: tranzyt na lewo, a ci, co swoją podróż kończą w Doha – na prawo. 90% pasażerów udało się na lewo w poszukiwaniu swojego kolejnego samolotu. Ponieważ nasz nawet jeszcze nie pojawiał się na wyświetlaczu, wybraliśmy się na zwiedzanie lotniska.

Lotnisko w Doha

Ogromnego lotniska! Szliśmy i szliśmy, a ono zdawało się nie kończyć.

Lotnisko w Doha

Sporo sklepików, na których można zawiesić oko, gdzie można kupić różnego rodzaju tańsze i droższe produkty (nawet likier za 1000 USD) oraz ogromny miś ustawiony na środku 😉

Lotnisko w Doha

Do tego luksusowe auta na wystawce – tak mniej więcej wygląda lotnisko w Doha.

Lotnisko w Doha

W końcu otworzyli bramki do naszego samolotu, zajęliśmy swoje miejsca i usłyszeliśmy bardzo niechciany komunikat: start samolotu będzie opóźniony, ponieważ czekamy na pasażerów. No tak… tranzyt… Cóż, trzeba czekać. W końcu gdyby nasz poprzedni lot był opóźniony, też chcielibyśmy, aby na nas czekali. Po około 50 minutach wystartowaliśmy. Bez przeszkód dotarliśmy do Colombo pałaszując w międzyczasie „samolotowe” śniadanie, czyli coś w stylu naleśników z powidłami.

W Colombo pozbyliśmy się 40 USD/ osobę płacąc za wizę. Tak, tak, już 40 USD… i wyszliśmy w poszukiwaniu autobusu do centrum Colombo. Ledwie udało nam się „ujść z życiem”, gdyż niemal każdy kierowca tuk-tuka chciał nas porwać do swojego pojazdu oferując oczywiście „najniższą” cenę. Rozstrzał cenowy był spory, średnia cena oscylowała jednak w granicach 2000 rupii. Mistrz naciągactwa wyskoczył z ofertą „zaledwie” 3800 rupii, a mistrz kuszenia zszedł do 1000 rupii. To już była niezła oferta, my jednak chcieliśmy przejechać się autobusem, który już stał gotowy do odjazdu, tuk-tuka zostawiając sobie na inne okazje. Bilet autobusowy to koszt 110 rupii/osobę. Autobus czysty i klimatyzowany.

Sri Lnka

Sama trasa do granic miasta przebiegła szybko, później natomiast zaczął się korek. W końcu, po około 1,5 godz jazdy, dotarliśmy do dworca autobusowego w Colombo, skąd czekała nas wyprawa do hotelu w Mount Lavinia. Nie wiem jeszcze, czy w centrum Colombo tak jest zawsze, czy my trafiliśmy w takich godzinach, ale patrząc na korki na drodze, zwątpiliśmy w sens dalszej jazdy autobusem. Po negocjacjach z kilkoma kierowcami tuk-tuków przyjęliśmy ofertę jednego  z nich i za ustalone 600 rupii ruszyliśmy w dalszą trasę.

Jazda tuk-tukiem w korku na terenie Colombo to niemalże walka o przetrwanie! Nie ma ani odrobiny kłamstwa w stwierdzeniu, że ci kierowcy to wariaci 🙂 Przepisy drogowe… jakie przepisy drogowe??? Jedyny, jaki istnieje i bywa przestrzegany, to chyba ten, że jeździ się lewą stroną. Z reguły, bo nawet nam zdarzyło się mknąć prawym pasem wyprzedzając kolumnę pojazdów stojących w korku na dosyć sporym odcinku. Oczywiście towarzyszyło temu moje przerażone spojrzenie w dal, czy oby na pewno nic nie nadjedzie z przeciwka 🙂 Poza tym, z ciekawostek drogowych – na dwóch pasach ruchu potrafią przeciskać się dwa samochody, tuk-tuk i jeszcze motocyklista! W międzyczasie ktoś wyjeżdża z podporządkowanej i staje w poprzek, a pomiędzy nimi dryfują chcący przejść na drugą stronę przechodnie. Oczywiście wszystko to odbywa się przy akompaniamencie klaksonów. Na początku byłam nieco przerażona, a później wydało się to nawet zabawne. Niemniej uświadomiło mnie to w przekonaniu, żę  wypożyczenie samochodu na Sri Lance to ostateczność, gdyż mogłabym zostać po prostu staranowana przez pozostałych uczestników ruchu drogowego. A pierwszeństwo zawsze ma większy lub wciskający się wszędzie tuk-tuk.

Zdjęcia tuk-tuków oraz sytuacji na drodze będą przy kolejnej okazji, gdyż dzisiaj byłam zbyt zajęta trzymaniem się uchwytów oraz trzymaniem mojego bagażu, aby fotografować 🙂

W końcu dotarliśmy na miejsce, zapłaciliśmy uzgodnioną sumę i weszliśmy do hotelu Mount Villa. Bardzo miła obsługa przywitała nas świeżo wyciśniętym, zimniutkim sokiem z melona i zaprowadziła do pokoju. Hotel bardzo czysty, pierwsze wrażenie pozytywne. Zobaczymy dalej 🙂

Z ciekawszych wrażeń tego dnia była jeszcze kolacja w nadmorskiej knajpce. Oczywiście był to talerz ogromnych krewetek w sosie pomidorowo-czosnkowym (krewetki – wersja 1, ponieważ zamierzam je tutaj spróbować przyrządzone na wszelkie możliwe sposoby) z makaronem. Porcja tak ogromna, że nie dałam rady jej zjeść. Kolacja spożyta na plaży przy szumie fal smakowała wyśmienicie.

Zapowiada się naprawdę interesujący i pełen wrażeń pobyt!